Jak odkrywaliśmy Stany. Z Utah do Kaliforni

Droga do Monument Valley

Wczesnym rankiem ruszamy w kierunku miejscowości Kayenta położonej w Arizonie. Jedziemy cały czas na południe drogą 191, by tuż za Bluff zjechać na drogę 163. Jedziemy przez malownicze ale i biedne tereny, mijając osiedla Indian, mamy wrażenie, że znajdujemy się w zupełnie innym kraju. Osiedla składają się z przyczep kempingowych i domków, przypominających bardziej baraki. Takie widoki w Stanach nie należą do rzadkości. Rdzenni mieszkańcy tych terenów przez lata odzierani ze swej kultury i godności, nadal nierzadko żyją w upokarzających warunkach. Często ich jedyne źródło utrzymania oparte jest na turystyce. Staramy się pamiętać o tym, kupując indiańskie pamiątki z tego regionu, które nie należą do najtańszych. 

Po południu docieramy powoli w rejon Doliny Monumentów. Droga jest niezwykle malownicza, a niemal każdy zakręt sprawia, że zatrzymujemy się by zrobić zdjęcie. Pomimo tego, 

że po kilkunastu dniach podróży przywykliśmy już do różnorodnych form skalnych, kolorowych czerwonawych formacji skalnych, w przeróżnych wariantach koloru i formy, wjazd do Monument Valley po prostu zwalił nas z nóg. Droga wznosi się powoli prowadząc przez równinę o ceglano-czerwonej barwie, porośniętą kępami zielono żółtej lekko wysuszonej trawy. Przed nami widzimy kolejny zakręt, a tuż za nim naszym oczom ukazuje się taki oto widok.

Z tej perspektywy Monument Valley wygląda jak kamienny Manhattan, Urzeczeni tym widokiem wjeżdżamy powoli na teren rezerwatu Navajo. Ustawione na poboczu drogi znaki prowadzą nas wprost na parking znajdujący się pod hotelem prowadzonym przez Navajo. Tuż przy parkingu znajduje się świetny punkt widokowy. Tymczasem niebo zachodzi granatowymi czarnymi chmurami, a resztki słońca znikają, ukryte za kłębiącą się zwartą masą chmur. 

Nie jest to wymarzona sytuacja do strzelenia ciekawego zdjęcia. A przynajmniej tak mi się wydaje. Wysiadamy z samochodu a z nieba zaczyna padać drobny deszcz. Na namyślając się długo kierujemy się do hotelowego sklepu aby go przeczekać, z nadzieją, że nie potrwa to zbyt długo. Kątem oka dostrzegam siedzącego na drzewie kruka, który najwyraźniej nie rozbił sobie zbyt wiele z kiepskiej pogody.

Hotel Navajo nie jest najtańszą opcją noclegu w tym miejscu. Dlatego popełniliśmy błąd rezygnując z nocy w tym miejscu. Dlaczego błąd? Otóż widok jaki zapewniają pokoje jest bardziej niż spektakularny. Tak więc moi drodzy, jeżeli już jesteście w tych rejonach uwzględnijcie w budżecie to miejsce, bo na prawdę warto. Takich widoków, jak skąpana srebrnym światłem księżyca, w czerwonawo-szarej poświacie Dolina Monumentów, nie zobaczycie nigdzie indziej na świecie. 

Kręcimy się przez chwilę po sklepie oglądają wyroby miejscowego rękodzieła, gdy nagle kątem oka dostrzegam tęczę wiszącą nad jednym z monumentów. Nie zważając na deszcz wybiegam na taras.

Szybko okazuje się, że deszcze właściwie przestał padać, korzystając z tego, że punkt widokowy w zasadzie jest do naszej dyspozycji, rozpoczynamy mała serię zdjęć. Z tego miejsca możemy wyruszyć również szutrową trasą wiodącą przez dolinę. Za dodatkową opłatą możemy wykupić wycieczkę z przewodnikiem lub przejechać część trasy samochodem. Jeżeli chcielibyście przeczytać więcej o wierzeniach Indian zamieszkujących te tereny oraz o samym zwiedzaniu Doliny monumentów, możecie przeczytajcie nasz artykuł o Monument Valley

 

 

Canyon de Chelly

Tuż po śniadaniu ruszamy w kierunku kolejnej perełki tego regionu. Jest nim Canyon de Chelly. Na miejsce to, podobnie jak na większość tego typu atrakcji dobrze mieć przynajmniej cały dzień, którego niestety nie mamy. Sam objazd wokół krawędzi kanionu zajmuje ładnych kilka godzin. Jeżeli dysponujemy nieco większą ilością czasu, możemy wybrać się na wycieczkę z przewodnikiem po samym kanionie. Dzięki temu będziemy mieli okazję odwiedzić dawne indiańskie zabudowania, w tym te znajdujące się pod spektakularnym skalnym klifem.

Obszar Canyonu de Chelly jest jednym z najdłużej  stale zamieszkanych regionów w  Ameryce Północnej. Indianie Pueblo – pierwotni mieszkańcy tego regionu zamieszkiwali to miejsce aż do połowy XIV wieku. Z biegiem czasu, miejsce to zamieszkiwane było również przez Indian Hopi, którzy z kolei zostali wyparci z tą przez Indian Navajo. W kanionie pozostało wiele artefaktów świadczących o różnorodnej historii rdzennych mieszkańców tego kanionu, a nawet dzisiaj niektórzy Navajo – znani jako Diné – nadal żyją, gospodarują i hodują bydło w kanionie. Warto zauważyć, że Canyon de Chelly jest jedyną jednostką US National Park Service, która jest w całości własnością i zarządzana przez indiańskie plemię (Navajo).

Osobiście polecam przejazd drogą wiodącą przez South Rim (trzydzieści siedem mil w obie strony), z której to części będziemy mieli świetny widok na spektakularną Spider Rock  Najlepszym czasem, aby zobaczyć kanion jest popołudnie lub wieczór. 

Wspomniana wcześniej Spider Rock, stanowi wizytówkę parku. Skała ta w zasadzie składa się z dwóch potężnych iglic utworzonych z piaskowca i wznoszącymi się na wysokość 225 m. Geolodzy szacują, że formacja ta powstała około 230 milionów lat temu. Zgodnie z folklorem ludu Navajo wyżsża z wież zamieszkiwała Kobieta Pająk, którą uważano za bóstwo odpowiedzialne za stworzenie świata. Zresztą o Kobiecie Pająku, krążyło w tym rejonie wiele legend.

Petryfied Forest 

Jeżeli zwiedzając Utach i Arizonę wydaje, się Wam, że widzieliście, już prawie wszystkie formacje skalne, udajcie się do Parku Narodowego Skamieniałego Lasu ( Petryfied Forest National Park). Park ten leży niedaleko drogi międzystanowej I40. O samym parku przeczytacie więcej w poście znajdującym się poniżej.

 

The Mesa Redondo
Petrified Forest - Skamieniały Las
The Blue Mesa
Petrified Forest - Skamieniały Las
Petrified Forest - Skamieniały Las
Petrified Forest

 

Miejsce to jest po prostu niesamowite, więc jeżeli tylko będziecie w tym rejonie, po prostu go odwiedźcie. Stany to z jednej strony kraj wielkich odległości, które w porównaniu do krajów europejskich wydają się być gigantyczne. Z drugiej strony jednakże, świetna siatka dróg sprawia, że dzienny przejazd 500 km nie stanowi żadnego problemu. To po prostu niecałe 5 godzin jazdy.

Wyjeżdżając ze Skamieniałego Lasu kierujemy się nadal na południe w kierunku Sedony. Jest to jedno z bardziej uroczych miasteczek jakie odwiedziliśmy w USA. Położone w przepięknej i malowniczej okolicy jest na prawdę warte odwiedzenia co więcej, jeżeli chcieli byście zobaczyć kolorowe skały w całkiem nowej odsłonie,  w okolicy miasta znajduje się Red Rock State Park.

Sedona to typowa południowa Arizona, tutaj powili zaczniemy odnajdywać rosnące na poboczu drogi potężne kaktusy Saguaro i typową twardolistną roślinność pustynną. Samo miasteczko, jest bardzo kolorowe z ciekawą amerykańską architekturą południa. 

Joshua Tree

Kolejnego dnia, wyruszamy w kierunku Kalifornii. Temperatura cały czas oscyluje w okolicy 45 kresek. Tuż po minięciu Phoenix kierujemy się na drogę międzystanową I8 biegnącą wzdłuż granicy z Meksykiem. Droga wygląda jak czarna prosta wstęga znikająca gdzieś w oddali za horyzontem. W koło nas rozpościera się pustynia, a wibrujące nad drogą powietrze nie pozwala zapomnieć o panującym na zewnątrz upale. Nieco po południu mijamy słynną Yumę. W zasadzie nie ma tutaj niczego nadzwyczajnego oprócz pobliskiego przejścia granicznego z Meksykiem. 

Późnym popołudniem docieramy do Kalifornii. Teren powoli pnie się w górę a temperatura w końcu zaczyna spadać. Zjeżdżamy z międzystanowej i powoli wjeżdżamy na teren Parku Joshua Tree. Słynne drzewka Jozuega, to Jukka krótkolistna, dorastająca nawet do 12 metrów wysokości.

 

 

Wychodzimy z samochodu, nasze twarze smagane są ostrym chłodnym wiatrem. Czuje, że zrobiło się na prawdę chłodno. Z ciekawości wracam do samochodu i sprawdzam temperaturę. Hmmm jest ni mniej ni więcej tylko 34 stopnie. Uśmiecham się pod nosem, bo jedna z historii, w którą nikt nie uwierzy. Po ponad tygodniu temperatur oscylujących w granicach 45 kreski, taki spadek jest wyczuwalny a objawia się między innymi gęsią skórką i uczuciem ogarniającego chłodu. I nie jest to bynajmniej żart!

Park Joshua Tree, jest śliczny. Można tutaj spędzić nawet kilka dni. Znajdziemy w nim mnóstwo szlaków i wspaniałej przyrody oraz jak przystało na południe Stanów skały. Co ciekawe formacje jakie możemy podziwiać w parku znowu wyglądają całkiem inaczej niż te podziwiane wcześniej. Przejeżdżamy drogami parkowymi zatrzymując się w widokowych miejscach. Najbardziej do gustu przypadają nam kaktusy zwane Teddy bear cholla. Rosnące w skupiskach dziesiątek kosmatych krzaczków, wyglądają na prawdę uroczo. 

Tuż przed zmierzchem ruszamy w kierunku Palm Springs, gdzie mamy zamiar spędzić noc. Z parku wyjeżdżamy już po zmierzchu. Teren gwałtownie zaczyna się obniżać. Po kilkunastu minutach zapada noc. Gdzieś tam w oddali migocą światła miasta, do którego zmierzamy. 

Palm Springs wita nas upałem. Gorący pustynny wiatr rozgrzewa wszystko w okół. Palm Springs to mała oaza zieleni w tym kamienistym spieczonym słońcem krajobrazie. 

Palm Springs to miasto, gdzie zimowe dnie spędzają gwiazdy amerykańskiego showbiznesu. Starannie przycięte trawniki, przystrzyżone palny, eleganckie butiki i czystość. To w zasadzie rzuca nam się na od razu w oczy. Przejeżdżamy powoli uliczkami oglądając budzące się do życia miasteczko. 

W środku miasta na skwerze stoi potężny blisko 8 metrowy posąg Marilyn Monroe. Posąg nosi nazwę Forever Marilyni i został zaprojektowany przez Sewarda Johnsona. Dzieło to jest reprezentacją jednej z najbardziej znanych scen z udziałem Monroe, zaczerpniętej z filmu Billy’ego Wildera “The Seven Year Itch”. Posąg powstał w 2011 roku i od tego czasu wystawiano go w wielu różnych miejscach w Stanach Zjednoczonych, a także w Australii.

Ciekawostką może być fakt, że podczas wystawy w Chicago, posąg został trzykrotnie oblany farbą, jako wyraz sprzeciwu przeciwko… jak to określił dyrektor Chicago Public Arts Group “znaczeniu politycznemu, prowokacyjnemu oraz podtekstom seksualnym.”  

San Diego

Nasza droga wiedzie dalej do San Diego, jednego z piękniejszych miast Stanów Zjednoczonych. Miasto to licząc ponad 5 milionów mieszkańców, nie straciło ani trochę z charakteru małego miasteczka. Bogata historia, wspaniała architektura, bajeczne położenie, mnóstwo zieleni oraz sławne na całym świecie San Diego Zoo, są jak magnes, przyciągający turystów z całego świata. 

 

 

Wieczorem wybieram się na spacer nad morze. Właśnie zachodzi słońce oświetlając downtown, tuż obok na równiutko przyciętym trawniku, para emerytów puszcza latawce, nieco dalej grupa młodych ludzi, zajada się specjałami z jednej z licznych restauracji. Miasto wydaje się być prawie magicznym miejscem.  Po wieczornym spacerze wracamy do hotelu. 

Poranek w Sand Diego jest bardzo przyjemny, morska bryza i wiejący od Pacyfiku wiatr, sprawia, że powietrze staje się rześkie. To miła odmiana po ostatnich upałach. Wchodzimy właśnie na teren Balboa park. Znajdujący się w centrum miasta park to blisko 500 ha zieleni. Znajdziemy w nim wspaniałą roślinność z wielu stref klimatycznych, ścieżek spacerowe, muzea, kilka teatrów i światowej sławy zoo w San Diego.

W granicach parku znajduje się także wiele obiektów rekreacyjnych oraz kilka sklepów z pamiątkami i restauracjami. Utworzony w 1835 roku, park jest jednym z najstarszych w Stanach Zjednoczonych, przeznaczonym do użytku publicznego. Jego nazwa pochodzi od nazwiska hiszpańskiego  odkrywcy Vasco Núñeza de Balboa.

Z parku trafiamy prosto do jednego z najfajniejszych ogrodów zoologicznych w jakim byliśmy. Mnóstwo zieleni, wspaniałe wybiegi i udogodnienia dla zwierząt. Nie zapomniano również o zwiedzających. Zoo jest ogromne, w związku z czym można zwiedzać go z ‘pokładu’ otwartego autobusu, czy też kolejki wagonikowej. 

Kolejną wielką atrakcją miasta jest SeaWorld, choć po ostatnich doniesieniach, dotyczących traktowania zwierząt jego sława zaczyna blaknąć. Na terenie parku znajdziemy również inne atrakcje. To tak na prawdę całkiem spory park rozrywki, w którym znajdziemy rolercoastery, wodne zjeżdżalnie i wiele innych atrakcji. 

San Diego to również stare miasto, gdzie poczujemy się jak w małym meksykańskim miasteczku. Niesamowita architektura, mnóstwo historii, oraz świetne wyroby rękodzieła sprawią, że wizyta w tym miejscu pozostanie na długo w pamięci. Tak też i było w naszym przypadku!

Z San Diego wyruszamy na ostatni odcinek naszej podróży. Naszym celem jest Miasto Aniołów.

Los Angeles

Droga do Los Angeles ciągnącą się wybrzeżem Pacyfiku I5 jest przeżyciem samym w sobie. Zwłaszcza jeżeli nigdy wcześniej nie mieliście do czynienia z jazdą po amerykańskich drogach. Los Angeles może na początku przytłoczyć. To ogromna metropolia w której mieszka około 20 milionów ludzi. 

Przejeżdżając przez miasto autostradą, możemy zdać sobie sprawę z tego jakie jest duże. Kiedy po godzinie jazdy z prędkością autostradową nadal jesteśmy w obszarze należącym do LA i właśnie powoli docieramy do wzgórz Hollywood. Dla nas jednak Los Angeles pozostanie jednak podczas tego wyjazdu zagadką, którą dopiero odgadniemy w kolejnym sezonie wakacyjnym. 

Podczas tej wizyty odwiedzamy jedynie Hollywood wraz z Universal Studio oraz znajdujący się w Anaheim Disneyland. Prawdziwe perełki tego miasta odkryliśmy dopiero w roku następnym. Jeżeli chodzi o zabawy we wspomnianych parkach rozrywki to naszym odkryciem był Southern Califonia Pass, dzięki któremu można było połączyć zwiedzanie San Diego z Los Angeles, oszczędzają przy tym całkiem sporą sumę. 

A jeżeli zastanawiacie się czy warto spędzić dzień lub dwa w parkach rozrywki, powiem tylko tyle bawiliśmy się tam jak dzieci! 🙂

Koniec

To już koniec naszej przygody w Stanach, choć właściwie dopiero początek, wyjazd ten sprawił, że odwiedzaliśmy ten kraj jeszcze dwukrotnie przejeżdżając łącznie ponad 30 tys kilometrów…. i wciąż mamy niedosyt. Mam nadzieję, że czytając nasze historię, poczuliście choć trochę magię tego kraju, tych wspaniałych przestrzeni, przyrody, ludzi, miast. Niesamowitą mieszankę kulturową sprawiającą, wrażenie, że przebywając w jednym kraju odbywamy podróż dookoła świata. Zapraszam do kolejnej relacji z naszej podróży tym razem wybierzemy się z południa Stanów na północ, przejeżdżając je od Nowego Meksyku po stan Waszyngton i odwiedzając prawdziwe klejnoty o istnieniu, których nie mieliśmy wcześniej pojęcia!

 

Zapraszamy!

C.D.N.

Opowieści z cyklu Jak Odkryliśmy Stany

Jak odkryliśmy Stany. Z San Francisco do Las Vegas
Jak odkryliśmy Stany. Z San Francisco do Las Vegas
styczeń 01, 2018  •  Ciekawe Miejsca / Stany Zjednoczone / USA1
Przeczytaj
Jak odkryliśmy Stany. Las Vegas Brama do Południowego Zachodu
Jak odkryliśmy Stany. Las Vegas Brama do Południowego Zachodu
styczeń 01, 2018  •  Ciekawe Miejsca / USA1
Przeczytaj
Jak odkryliśmy Stany. Parki Narodowe Południowego Zachodu
Jak odkryliśmy Stany. Parki Narodowe Południowego Zachodu
styczeń 01, 2018  •  Ciekawe Miejsca / Parki Narodowe / Stany Zjednoczone / USA1
Przeczytaj
Jak odkrywaliśmy Stany. Z Utah do Kaliforni
Jak odkrywaliśmy Stany. Z Utah do Kaliforni
styczeń 01, 2018  •  Ciekawe Miejsca / Parki Narodowe / Stany Zjednoczone / USA1
Przeczytaj
Stany z południa na północ. Hawaje
Stany z południa na północ. Hawaje
maj 05, 2018  •  Ciekawe Miejsca / Hawaje / Stany Zjednoczone / USA2
Przeczytaj
Stany z południa na północ. Los Angeles
Stany z południa na północ. Los Angeles
maj 05, 2018  •  Ciekawe Miejsca / Stany Zjednoczone / USA2
Przeczytaj
Stany z południa na północ. Z Kaliforni do Kolorado
Stany z południa na północ. Z Kaliforni do Kolorado
maj 05, 2018  •  Ciekawe Miejsca / Stany Zjednoczone / USA2
Przeczytaj
Stany z południa na północ. Nowy Meksyk
Stany z południa na północ. Nowy Meksyk
maj 05, 2018  •  Ciekawe Miejsca / Parki Narodowe / Stany Zjednoczone / USA2
Przeczytaj
Stany z południa na północ. Kolorado i Wyoming
Stany z południa na północ. Kolorado i Wyoming
czerwiec 06, 2018  •  Ciekawe Miejsca / Stany / USA2 / Wyoming
Przeczytaj

 

Czekamy na Twój komentarz !

%d bloggers like this: