Stany z południa na północ. Z Kaliforni do Kolorado

Droga do Las Vegas

W USA najlepsze jest to, że gdziekolwiek byśmy nie wyruszyli odkryjemy coś ciekawego. Nasza trasa wiedzie prosto z Los Angeles do Las Vegas, w którym spędzamy noc. Choć jest to kilka godzin drogi, trudno się jednak nudzić tą podróżą. Droga wiedzie przez malownicze tereny pustyni Mojave prosto do światowej stolicy rozrywki Las Vegas.

Las Vegas to miasto, które budzi się do życia po zmroku, tak też było i tym razem. Show przed każdym z hoteli prześcigających się pomysłami jak zwrócić na siebie uwagę przechodnia. Każdy hotel z kasynem oblany morzem neonów, kipiących jaskrawymi barwami wabi turystów spragnionych rozrywki. Tu miniatura Wenecji, tam Wieża Eiffla, gdzieś dalej, New York,  a nad tym wszystkim w oddali góruje Stratosphere Tower. Miasto szaleje z pomysłami na coś nowego, zaskakującego, coś co sprawi, że zwabiony niczym ćma turysta wejdzie i uwierzy w to, że może wygrać. Ba na początku zapewne coś wygra, po to by nabrał na zabawę jeszcze większej ochoty. Choć po Vegas krążą legendy o tych, którzy w jedną noc stali się milionerami. O tych, którzy stracili fortuny mówi się już nieco mniej. 

Ktoś pytał mnie czy warto odwiedzić to miasto. Odpowiedź może być tylko jedna, oczywiście, że warto ponieważ drugiego takiego miejsca nie znajdziecie na świecie. Choć można go porównywać z Reno, czy innymi tego typu lokalnymi zjawiskami, to Las Vegas jest jedyne w swoim rodzaju. Warto przyjechać i zobaczyć, że kicz też może być w dobrym guście, a przedstawienia przed hotelem nie powstydził by się nie jeden polski teatr. Ale to tylko powierzchowna otoczka tego miasta. Cała ta bajka, blichtr kończą się jedną, czy dwie przecznice dalej od the Strip i  lepiej, żebyście nie sprawdzali, czy to prawda po zmroku. W Las Vegas, świecie ogromnych pieniędzy, przenikają się dwa światy, dobrej zabawy i rozrywki oraz, gangów, przestępstw i historii których nie chcielibyście poznać. Bo co dzieje się w Vegas zostaje w Vegas. 

W mieście spędzamy tylko jedną noc, a rankiem ruszamy dalej w kierunku Utah, odwiedzamy malowniczą Valley of Fire, a skwar jak zwykle o tej porze roku dochodzi w niej prawie do pięćdziesięciu stopni w cienie. Lecz ten krajobraz niezmiennie nas zachwyca.

Grand Canyon North Rim

Wjeżdżamy w malowniczą Hwy 12 wiodącą do  Kanab a stamtąd kierujemy się ku Grand Canyon North Rim, gdzie zostaniemy na noc. Już w poprzednim roku marzył nam się nocleg w tym miejscu. Bajkowo położona wioska, na krawędzi Wielkiego Kanionu, gdzie noc można spędzić w cudnych drewnianych chatkach. Tutaj, każdy z nas, choć przez jedną noc może poczuć się traperem. 

Na North Rim warto zostać na noc. Takiej gry kolorów i barw nie doświadczymy o żadnej innej porze dnia. Siedząc na tarasie przed Grand Canyon Lodge można bez końca wpatrywać się w zmieniające się odcienie skalnych krawędzi Wielkiego Kanionu. 

Rankiem przejeżdżamy drogą parkową na Walhalla Overlook, gdzie widoki jak zwykle powalają. North Rim leży ok 300 metrów wyżej niż krawędź południowa. Dzięki czemu ten teren pokryty jest przez las. Latem spacerując, krótkimi szlakami prowadzącymi do punktów widokowych, niemal możemy dotknąć unoszących się w powietrzu olejków eterycznych wydzielanych przez rosnące tam drzewa. Wycieczkę w ten rejon parku mogę polecić każdemu. Więcej o zwiedzaniu Grand Canyonu możecie znaleźć tutaj.

Coyote Buttes

Tuż koło południa dotarliśmy do skrzyżowania w Jackob Lake, skręciliśmy w hw y89, nieco pustą o tej porze, by po kilku kilometrach zjechać w drogę zwaną House Rock Road. Brzmi dosyć prozaicznie, wręcz nudno, prawda? To tylko pozory, ponieważ droga House Rock Road wygląda tak:

Zauroczeni przyrodą ruszyliśmy przed siebie, na drodze nie było żywego ducha, temperatura rosła sobie niepostrzeżenie a my niezbyt szybko posuwaliśmy się na przód. Krajobrazy oszałamiają. Czerwienie, brązy, żółte wtrącenia splecione z fioletowymi odcieniami, od czasu urozmaicane tumanami kurzu wzbijanymi przez nas samochód. Mniej więcej po godzinie drogi zobaczyliśmy dużego pick-up’a jadącego z przeciwnej strony. Tuż przed nami pojawia się samochód, mruga do nas światłami i zatrzymał się na poboczu. Z samochodu wychodzi człowiek i zaczął machać w naszą stronę. Przystanąłem i również wyszedłem.

Już z daleka pyta, czy wszytko OK i czy przez przypadek nie zgubiliśmy się tutaj. Po krótkiej wymianie zdań wyjaśniliśmy mu, że naszym celem jest wjazd na pasmo Coyote Buttes. Mężczyzna popatrzył na naszego Explorera i uśmiechając się pod nosem wrócił do samochodu. Z wnętrza wyciągnął wielką mapę i rozłożył ją na masce.

Pochylił się nad mapą i mówi do nas tak. ‘Tutaj zjedziecie w prawo, mniej więcej po pięciu milach jest podjazd pod górkę, a na jego końcu zaczyna się głęboki piach. Jeżeli utkniecie,  i nie dacie rady wyjechać zostawcie samochód i wróćcie do skrzyżowania. Będę tędy wracać za kilka godzin wtedy będę mógł wam pomóc’. Temperatura mniej więcej dobijała do 43 kreski, jak to koło południa. 

Mężczyzna złożył mapę,  podszedł do paki swojego ogromnego Dodga Ram’a i już po chwili taszczył w naszą stroną galonowy zbiornik z wodą. ‘Trzymajcie, może wam się przydać rzucił’. Taka jest właśnie Ameryka. O tym jak pomocni są żyjący tam ludzie przekonaliśmy się jeszcze nie raz. Choć podziękowałem grzecznie za wodę, bo mieliśmy kilka galonów ze sobą, zrobiło nam się jakoś tak przyjemnie na duchu. 

Wymieniliśmy uprzejmości i ruszyliśmy przed siebie. W głowie słyszałem tylko przeciągłe ‘Hmmmmm czy my aby na pewno chcemy tam jechać?’ Jadę i myślę. Po kilku kilometrach skręcam w prawo. Droga zrobi się jakby węższa, bardziej wyboista,  w pewnym momencie raptownie wznosi się w górę i skręca.

Dodaje nieco gazu samochód podskakuje na wybojach i wjeżdża na przewyższenie, za którym widzę łachę piachu. W tym momencie poczułem jak przód samochodu zaczyna zanurzać się w miękkim w piachu. Poczułem również,  jak tylna oś samochodu zaczyna obsuwać się z czegoś stabilnego w głęboki piasek. Zatrzymałem samochód. Przednie koła zagrzebane były na mniej więcej 15 cm i nic nie wskazywało na to, że dalej będzie lepiej. Tylne łapały jeszcze skarpę. Odkopałem nieco piasku za przednimi kołami i wrzuciłem tam nieco suchych zarośli. Rozpoczęliśmy powolny wyjazd w tył. Samochód lekko się zakołysał i zaczął wspinać się na skarpę. 

Choć odcinek pokryty piachem miał więcej niż 20 m stwierdziliśmy, że ryzyko przejazdu jest zbyt duże. Zakopując się w takim terenie przy tej temperaturze, po paru godzinach zamienilibyśmy się w rodzynki. Jakimś cudem zawracamy na wąskiej drodze i w tumanach kurzu ruszamy naprzód przed siebie w kierunku północnej nitki drogi 89. Gdyby kiedyś udało się Wam wygrać wejściówkę na The Wave, to ruszylibyście do niej tą właśnie drogą. Ta formacja znajduje się w północnej części Coyote Buttes. Tutaj możecie spróbować swojego szczęścia online https://www.blm.gov/az/paria/lotteryapply.cfm?areaid=2

 

Późnym popołudniem docieramy do Kanab. Po to by rankiem dnia następnego ruszyć Hwy 12 w kierunku regiony zwanego Four Corners. Jest to o tyle ciekawe miejsce, że spotykają się w nim granice czterech stanów. Arizony, Utah, Kolorado i Nowego Meksyku. Po kilku godzinach drogi malowniczą dwunastką wjeżdżamy na drogę 85.. Widoki są oszałamiające. Najlepszy widok to chyba ten gdy wjeżdżając w wycięty w skale wąwóz, nie spodziewamy się panoramy jaka roztaczać się będzie na jego końcu. Tuż za skalnym wyłomem, który mijamy po kilkudziesięciu metrach naszym oczom ukazuje się nieziemski plener  leżącej w oddali Monument Valley, a nieco bliżej nas,  spieczonej słońcem doliny, przez którą w wyżłobionym kanionie wije się rzeka Kolorado.

 

 

W końcu docieramy w okolice Natural Bridge National Monumet. Zobaczyć tutaj możemy nie tylko ogromne skalne łuki, ale również dowiedzieć możemy się sporo o zamieszkujących te tereny ludach. Na tym terenie znaleziono wiele artefaktów, należących do zamieszkujących te tereny ludzi, datowanych na ponad 9 tys lat. Około roku 700 n.e. tereny te, jak i większą szczęść obszaru zwanego  Four Corners, zamieszkiwały były przez lud Anasazi. Jeżeli dysponowalibyście większą ilością czasu, warto wybrać się na mały spacer pod jeden ze skalnych łuków. Na wielu z nich dostrzec możemy wykonane przez Indian petroglify liczące sobie kilka tysięcy lat. 

Mesa Verde

Patrząc na mapę USA, zastanawiamy się często, w jaki sposób powstawały poszczególne stany i czy różnią się one od siebie w jakiś znaczący sposób. Przejeżdżając parokrotnie przez Stany powiem Wam, że  różnice pomiędzy poszczególnymi stanami są całkiem spore. Porównując je do Europy mam wrażenie, że różnią się one od siebie nie mniej, niż europejskie kraje.

Wyjeżdżamy w Utah i przekraczamy granicę  stanu Kolorado. Przyroda zmienia się, dosyć szybko. Teren staje się bardziej zielony, pojawiają się pola uprawne a w oddali zaczyna majaczyć kształt Mesa Verde, z hiszpańskiego Zielony Stół. Patrząc na tę formację, dochodzę do wniosku, że nie można było chyba lepiej dobrać opisujących go słów. 

To ogromne wzniesienie zwieńczone u góry skalnym płaskowyżem, którego skalne ściany opadają stromo w dół, wygląda właśnie jak potężny zielony stół. Droga prowadząca na szczyt góry jest stroma, ale wymagającą jazdę wynagradzają nam widoki. Mesa Verde to jeden z ciekawszych Parków Narodowych w odniesieniu do historii Indian. Na jego obszarze znajduje się ponad 4000 stanowisk archeologicznych oraz ponad 600 wciśniętych w zbocza klifów budowli.

Najbardziej znanym z nich jest wybudowany ponad 700 lat temu Cliff Palace. W czasach swojej świetności zamieszkiwany był przez ok 100 osób. Pałac posiadał 150 pokoi oraz 23  Kivy. Kiva to służące celom obrzędowym pomieszczenie prostokątne lub okrągłe, którego dno przeważnie położone jest poniżej poziomu terenu. Budowle te, jak większość siedzib Anasazi, wznoszone były z wypalanych na słońcu cegieł (Adobe) łączonych spoiwem z gliny i wzmacnianych elementami drewnianymi. 

Historia Indian Anasazi jest bardzo intrygująca. Lud ten zamieszkiwał tereny obecnych czterech stanów Środkowego Zachodu  – Utah, Arizona, Nowy Meksyk, Kolorado. Ich kultura rozwijała się w tym rejonie mniej więcej od pierwszego wieku przed naszą erą do około 1100 roku naszej ery, osiągając swój ‘złoty wiek’ ok roku 700 n.e. Nagle w wieku XII  stało się coś dziwnego, z tą prężenie rozwijającą się przez ponad tysiąc lat cywilizacją. 

Ludzie w pośpiechu zaczęli opuszczać swoje domostwa zostawiając w nich w zasadzie cały dobytek, w tym wyroby garncarskie i narzędzia. Ale na tym nie koniec. W niektórych miejscach Anasazi posunęli się znacznie dalej, paląc swoje domy i ceremonialne budowle, tak jak gdyby chcieli zatrzeć ślad swojej bytności oraz wyrzec się swoich dawnych tradycji. Naukowcy przez dziesięciolecia  szukali odpowiedzi, by wyjaśnić przyczyny tej  nagłej migracji. Od tego czasu sformułowano wiele teorii. Najbardziej popularne były te mówiące o wielkiej suszy. Jednak nie wyjaśniały one celowego palenia czy burzenia budowli, w których Anasazi zamieszkiwali przez wieki. 

A może chodziło o coś jeszcze? Najnowsze badania dowodzą, że w czasach Wielkiej Suszy na horyzoncie pojawiły się nowe plemiona indiańskie, takie jak Ute i Athabaskan Navajo, czy też Apache. Być może pokojowo nastawiona ludność Anasazi, została podbita i wyparta z tych terenów przez nowe plemiona. Za tą teorią przemawiają mocne dowody wskazujące na mające tutaj miejsce działania wojenne. Co mogło doprowadzić jednak do takiej wojny, kurczące się zasoby czy może coś innego. Otóż 4 lipca 1054, roku na niebie można było zaobserwować eksplozję supernowej, która rozświetlała niebo dniem i nocą przez dwadzieścia trzy dni! Jakby tego było mało kilka lat później na niebie pojawiła się kometa znana obecnie jako kometa Halleya. Być może oba te zjawiska nie były obojętne dla mających tutaj miejsce wydarzeń.  

Późnym popołudniem kierujemy się na nocleg do małego miasteczka Cortez. O tej porze dnia, bardzo łatwo zobaczyć, zwłaszcza w mniej zaludnionych terenach, takie oto widoki.

I o ile jelonki spacerujące poboczami dróg wyglądają przepięknie, o tyle dla nas jako kierowców mogą powodować całkiem spore zagrożenie. Weźmy tylko pod uwagę, że waga sympatycznego byka Watipi często przekracza 500 kg. O tym co może stać się kiedy, nagle przed nasz samochód, wskakuje takie zwierzę wspominać chyba nie muszę. Dlatego nie przepadam za jazdą po Stanach tuż przed zmierzchem, kiedy na poboczach nagminnie pojawiają się takie piękne zwierzęta.

Najbardziej wymagającą dla mnie była jednak inna droga. Nazwałem ją ‘Aleją Samobójczych Surykatek’. Na przestrzeni kilkunastu km, niemal w rzędzie na poboczu drogi stały prześliczne pieski preriowe. Stały i patrzyły i stały i patrzyła, ale gdy tylko w linii ich wzroku pojawiał się samochód, w szaleńczym pędzie rzucały się prosto pod koła. Trasę tą pokonałem chyba z prędkością 25 km/h i mam nadzieję, że nie przyczyniłem się do tragedii jakiegoś szalonego pieska preriowego. 

Durango

Ranek przywitał nas piękną pogodą, rześkie powietrze podnóża Gór Skalistych, niebieskie niebo i piekące słońce wprawiają wszystkich w dobry nastrój. Do pobliskiego Durango docieramy jeszcze przed południem.

 

 

Miasteczko jest urocze niemal żywcem wyjęte z opowieści o czasach gorączki złota. Co ciekawe znajduje się w nim więcej restauracji w przeliczeniu na osobę niż w San Francisco. Jednak nie dla restauracji odwiedza się to miasteczko a dla malowniczej przejażdżki kolejką trasą Durango – Silverstone (72.7 km). Trasa została otwarta w 1882 roku przez Denver & Rio Grande Railway celem transportu rud srebra i złota wydobywanego w górach San Juan. Linia była przedłużeniem linii wąskotorowej z Antonito w Kolorado do Durango. Obecnie trasa ta spełnia jedynie funkcję atrakcji turystycznej, choć nie byle jakiej!

 

<iframe width=”560″ height=”315″ src=”https://www.youtube.com/embed/ZdyMOt68MxY” frameborder=”0″ allow=”autoplay; encrypted-media” allowfullscreen></iframe>

 

Tuż przy dworcu znajdziecie również bardzo ciekawe muzeum – D&SNG Museum związane właśnie historią tej linii kolejowej. Bilety możecie zamówić tutaj.

 

Po południu wyruszamy w podróż do Nowego Meksyku!

[C.D.N.]

 

Jak odkryliśmy Stany. Z San Francisco do Las Vegas
Jak odkryliśmy Stany. Z San Francisco do Las Vegas
styczeń 01, 2018  •  Ciekawe Miejsca / Stany Zjednoczone / USA1
Przeczytaj
Jak odkryliśmy Stany. Las Vegas Brama do Południowego Zachodu
Jak odkryliśmy Stany. Las Vegas Brama do Południowego Zachodu
styczeń 01, 2018  •  Ciekawe Miejsca / USA1
Przeczytaj
Jak odkryliśmy Stany. Parki Narodowe Południowego Zachodu
Jak odkryliśmy Stany. Parki Narodowe Południowego Zachodu
styczeń 01, 2018  •  Ciekawe Miejsca / Parki Narodowe / Stany Zjednoczone / USA1
Przeczytaj
Jak odkrywaliśmy Stany. Z Utah do Kaliforni
Jak odkrywaliśmy Stany. Z Utah do Kaliforni
styczeń 01, 2018  •  Ciekawe Miejsca / Parki Narodowe / Stany Zjednoczone / USA1
Przeczytaj
Stany z południa na północ. Hawaje
Stany z południa na północ. Hawaje
maj 05, 2018  •  Ciekawe Miejsca / Hawaje / Stany Zjednoczone / USA2
Przeczytaj
Stany z południa na północ. Los Angeles
Stany z południa na północ. Los Angeles
maj 05, 2018  •  Ciekawe Miejsca / Stany Zjednoczone / USA2
Przeczytaj
Stany z południa na północ. Z Kaliforni do Kolorado
Stany z południa na północ. Z Kaliforni do Kolorado
maj 05, 2018  •  Ciekawe Miejsca / Stany Zjednoczone / USA2
Przeczytaj
Stany z południa na północ. Nowy Meksyk
Stany z południa na północ. Nowy Meksyk
maj 05, 2018  •  Ciekawe Miejsca / Parki Narodowe / Stany Zjednoczone / USA2
Przeczytaj
Stany z południa na północ. Kolorado i Wyoming
Stany z południa na północ. Kolorado i Wyoming
czerwiec 06, 2018  •  Ciekawe Miejsca / Stany / USA2 / Wyoming
Przeczytaj

 

Czekamy na Twój komentarz !

%d bloggers like this: