Przygoda w Stanach. Z San Francisco do Las Vegas
Samolot powoli podchodzi do lądowania. Słońce nad Kalifornią zaszło jakąś godzinę wcześniej a my przygotowujemy się właśnie do naszych pierwszych odwiedzić Stanów. Czujemy ekscytację z tego, że w końcu udało nam się dotrzeć do Stanów ale i nieco obaw. Właściwie Stany znamy tylko z opowieści, pełnym mitów, uprzedzeń, historii z lat 80-tych. Pierwszy mit legł w gruzach podczas występowania o wizę. Procedury niemal nie do przejścia, niechętni urzędnicy, miliony pytań i loteria w jej otrzymaniu. Prawda okazała się zgoła odmienna. Wypełnienie wniosku zabrało ok 20 min, wizyta w Krakowie zamieniła się w wesołą wycieczkę, a rozmowa w ambasadzie trwała niecałe 10 min, a uśmiechnięta twarz oraz hasło Have a Nice Trip, miało towarzyszyć nam już w Stanach niemal na każdym kroku.
W zasadzie mówiąc o Stanach trzeba sobie zdawać sprawę z jednej rzeczy, tutaj wszystko jest wielkie, duże, monumentalne, ogromne, a cokolwiek będziemy porównywać do tego co znamy z Europy, będzie z pewnością znaaaaacznie większe. Tak też wygląda w przypadku lotniska, na szczęście przechodząc kontrolę podczas międzylądowania w Waszyngtonie, nasze przejście przez lotnisko w San Francisco sprowadza się do przejścia przez drzwi prowadzące o odebrania walizek i wyjścia na ulicę. To już? Dotarliśmy?
Drzwi rozsuwają się z cichym łoskotem a do nas dociera odgłos miasta, przez chwilę czujemy się jak na planie filmowym. Mijają nas potężne SUVy, dochodzi, do uszu dochodzą tysiące dźwięków. Ktoś kieruje nas do kolejki na taksi i po kilku minutach siedzimy w jednej z nich kierując się do centrum. Podaję kierowcy dane hotelu a ten pędząc wielopasmową autostradą wpisuje wszystko do GPS’u. Co to za taksówkarz, myślę sobie, nie potrafi zapamiętać ulicy w mieście? Po 30 minutach jazdy przez San Francisco dociera do mnie dlaczego. Krzyżujące się ulice, uliczki, aleje numery domów w ciągach po tysiąc i więcej. No, właściwie miał prawo wspomóc się GPS’em.
Wkrótce docieramy do naszego małego hoteliku. Miejsce to wygląda niesamowicie, jak i cała uliczka, pełna filigranowych kolorowych drewnianych domów, z wymyślnymi zdobieniami. Żałuję, że jest noc i nie jestem w stanie dostrzec wszystkich detali. Wchodzimy po schodach i nagle znajdujemy się w kompletnie innym świecie. Bajeczne XIX wieczne detale, ogień palący się w kutym gazowym kominku, sztukaterie, porcelana, wszystko to wygląda tak jak byśmy właśnie dotarli tutaj gdzieś z w czasach Dzikiego Zachodu
Miejsce na prawdę jest godne polecenia. Jeżeli chcieli byście spędzić niezapomnianą noc w San Francisco polecam Wam ten właśnie hotelik Queen Anne.
W nocy byliśmy chyba zbyt zmęczeniu aby zastanawiać się dlaczego u licha w San Francisco w środku Kalifornii, w środku lata pali się ogień w kominku! Rankiem tuż po wyjściu z hotelu dotarło do nas dlaczego. Specyficzny mikroklimat miasta sprawia, że w zasadzie przez cały rok jest tutaj chłodno. Różnica temperatur latem pomiędzy resztą Kalifornii a okolicami San Francisco może przekraczać dobre 20 stopni.
Dopiero później podczas naszych drugich odwiedzić Kalifornii przekonaliśmy się o tym na własnej skórze kiedy to pędząc międzystanową I-5 z północy w kierunku SF, temperatura nie spadała poniżej 35 stopni. Nagle tuż przed miastem wjechaliśmy w potężny obłok sunącej z nad oceanu mgły – uczucie mniej więcej jak w powieściach Kinga – spieczona słońcem przednia szyba samochodu w ułamku sekundy zaczęła pokrywać się rosą, potem z otaczającej nas gęstej mgły zaczęła padać mżawka, a kiedy właśnie dotarło do mnie co się dzieje i spojrzałem na samochodowy termometr okazało się, że zamiast 35 stopni wskazuje on stopni ni mniej ni więcej tylko 17-cie.
No to jest małe zdziwienie. Takie jest właśnie San Francisco. Nawet kiedy mgła odchodzi w niepamięć a nad miastem wisi przepiękne kalifornijskie słońce temperatura oscylować będzie w okolicy 20 stopni, spróbujmy ściągnąć polar i usiąść gdzieś w cieniu by poczuć na własnej skórze specyficzny mikroklimat miasta.
Ale kto by się przejmował pogodą w takim miejscu jak to! Tutaj nawet tydzień pobytu sprawi, że będziemy mieli ogromny niedosyt tego miejsca. Nie będę się skupiał tutaj na poszczególnych atrakcjach miasta, o tym możecie przeczytać tutaj lecz wspomnę pokrótce jak można zagospodarować sobie nieco czasu w tym bajecznym miejscu.
Po pierwsze – i to jest uwaga generalna – Stany to kraj, który zwiedza się samochodem. Jakakolwiek inna próba może być skazana na porażkę. Oczywiście możemy skusić się na jedną zw wielu wspaniałych wycieczek, pociągami widokowymi. I zapewniam Was, że żałować nie będziecie, ba będziecie to z pewnością wspominać do końca życia jako jedną z piękniejszych wakacyjnych przygód, ale jeżeli chcecie poznać Stany tak na prawdę, poczuć je na własnej skórze, przez chwilę być ich częścią, wówczas bez samochodu możecie o tym po prostu zapomnieć.
Tak więc nasze San Francisco zwiedzamy samochodem. Wypożyczenie samochodu w Stanach jest równie proste jak zjedzenie wyśmienitego hamburgera. Pisząc wyśmienitego hamburgera nie mam bynajmniej na myśli zmielonego wyrobu jednej z najpopularniejszych amerykańskich sieciówek, znanej również u nas z wielu marketów. To coś nie ma nic wspólnego z porządnym amerykańskim burgerem, którego możemy dostać w jednej z wielu knajpek serwujących dania takie, że będziecie o nich myśleć przez większą część wyjazdu a potem drugie tyle po powrocie do domu.
I tutaj pryska właśnie kolejny mit zawiązany z Ameryką i jej potrawami, że są ta tylko i wyłącznie tłuste i niedobre burgery i w zasadzie nie można znaleźć tam do jedzenia nic oprócz frytek i mielonego mięsa. Otóż można bo z mieszanką tysiąca kuchni z całego świata, będziemy mieli do czynienia na każdym kroku, a słowo Burger nabierze tutaj zupełnie nowego znaczenia. Słowo duży, również.
Wracając jednak do samochodu, z samego rana na nie mogąc dospać rozsądnej godziny – jak to na jet lagu – zaraz po śniadanku wybieramy się po nasz samochód. Już od progu wiata nas uśmiechnięty człowiek pytając czy mamy rezerwację, czy dopiero mamy zamiar coś wybrać. Mówię, mu, że i owszem, rezerwację już mamy a tutaj mam potwierdzenie. Sympatyczny człowiek spogląda na papier prosi o przeliterowania nazwiska i po chwili wręcza nam kluczyki, mówiąc, że jest mu przykro – i tutaj zapala nam się potężna czerwona lampka – jak to przykro, co się stało?
Pan informuje nas, że niestety nie dysponują zamówionym przez nas samochodem – i widząc nasze zdenerwowanie – dodaje szybko, ależ proszę się nie martwić! W związku z tym chcieliśmy Państwu zaproponować model z nieco wyższej półki. Od razu nasuwa mi się tysiąc pytań, jak to, za ile? Dlaczego tak drogo? Szybko jednak okazuje się, że samochodzik będzie w tej samej cenie, co zamówiony przez nas, co więcej w ramach przeprosin, dostajemy bak paliwa ekstra. Tak to właśnie wygląda w Stanach!
Przed nami stoi w zasadzie nowy, bo z przebiegiem ok 10 tys mil, Ford Explorer, wypucowany, lśniący no i całkiem spory. Z duszą na ramieniu rozpoczynam moją pierwszą przejażdżkę po Stanach. O dziwo, jazda po San Francisco nie jest jakimś nadzwyczajnym wyczynem. Drogi są szerokie, kierowcy cierpliwi, ruch płynny. Jedyną rzeczą, do której nie byliśmy przyzwyczajeni to skrzyżowania, gdzie nie ma świateł.
Wyobraźmy sobie taką oto sytuację w naszym rodzimym kraju. Jedziemy trójpasmową drogą, dojeżdżamy do skrzyżowania, przed nami trzy paski, po prawej i lewej kolejne trzy. Dojeżdżamy a tutaj nie ma świateł. Co się dzieje? Łatwo możemy sobie wyobrazić. Jak to wygląda w Stanach? Otóż istnieje tutaj niepisana zasada, że pierwszeństwo przejazdu ma osoba, która dojeżdża pierwsza do skrzyżowania. Ale nie od razu. Dojeżdżamy powoli zatrzymujemy się, rozglądamy po czym po kilku sekundach osoba, która dojechała pierwsza rusza powoli przed siebie, po niej kolejna i jeszcze jedna. Jak to działa w praktyce? W Stanach działa to zadziwiająco dobrze!
Co powinniśmy wiedzieć jeszcze jeżdżąc po San Francisco? Powinniśmy wiedzieć, że jest stromo, czasem nawet bardzo, ale dzięki temu widoki na miasto będą na prawdę świetne!No dobrze, rozpisałem się tutaj nieco, a zapewne chcieli byście wiedzieć co ciekawego można zobaczyć w San Francisco. Na pewno najbardziej znanym symbolem miasta jest most Golden Gate. Przejazd przez most jest płatny, a opłatę wnieść możemy przez internet. Sam przejazd kosztuje kilka dolarów, zatem na pewno nie uszczupli naszego budżetu podróżniczego a widoki i przeżycie związane z przejazdem na pewno będą warte znacznie więcej.
Jeżeli mogę Wam coś podpowiedzieć, to gdzie możecie zrobić ciekawe zdjęcia słynnego mostu to moim zdaniem miejsca takowe są trzy, z czego trzecie właśnie dostarczy nam widok niemal bajkowy. Pierwszym najbardziej popularnym, jest parking, znajdujący się tuż obok visitor center, przy wjeździe na most po stronie miasta. Przeważnie jest zatłoczony a znalezienie na nim miejsca w sezonie graniczy z cudem. Most przesłonięty jest nieco drzewami, co w zasadzie nie jest problemem, bo drzewa dodają nieco uroku i ożywiają nieco widok, pobliskich wzgórz.
Jeżeli uda wam się zaparkować, to warto odwiedzić to miejsce i spędzić tutaj kilka chwil ponieważ, dowiemy się tutaj właśnie wielu ciekawych informacji, na temat konstrukcji i budowy mostu. Będziemy mogli również zobaczyć jak wygląda w przekroju jedna z lin podtrzymujących most rozpięty nad zatoką San Francisco.
Kolejnym bardzo ciekawym miejscem jest to znajdujące się po drugiej stronie mostu. Tuż przy wyjeździe powinniśmy skręcić w prawo na punkt widokowy. Stamtąd będziemy mieli ciekawą panoramę mostu oraz zobaczymy fragment miasta, leżącego po drugiej stronie zatoki. Natomiast moim zdaniem, najlepsze miejsce do pocztówkowego widoku mostu będzie z parkingu znajdującego się po stronie przeciwnej. Aby się tam dostać po przejechaniu mostu skręcamy w lewo i kierujemy się drogą wiodącą wzdłuż leżących po tej stronie zatoki wzgórz. Widok będzie na prawdę spektakularny. Po tej stronie znajdziemy kilka miejsc parkingowych, z których będziemy mogli spojrzeć na most z różnych perspektyw.
Oczywiście San Francisco to nie tylko Golden Gate, to również słynne zabytkowe tramwaje, pędzące po ulicach miasta, to również Fisherman’s Wharf gdzie możemy znaleźć cuda jakie oferuje nam morze, udać się do Aquarium of the Bay, czy też skorzystać z jednej z licznych wycieczek po zatoce. A jeżeli już jesteśmy przy zatoce, która jest rajem dla żeglarzy, koniecznie wspomnieć musimy również o innej atrakcji.
Jest nią wyspa, znajdująca się na środku zatoki, słynna za sprawą więzienia zbudowanego na jej skalistym podłożu. Więzienie to nie mniej ni więcej tylko Alcatraz. Więzienie, z którego nie było ucieczki, a przynajmniej tak mówi się oficjalnie. Nieoficjalnie, zgodnie z miejską legendą udało się to ponoć dwóm śmiałkom, choć i tego pewni być nie możemy. Mury tego więzienia “gościły’ słynnego Al Capone, a jego celę możemy zobaczyć również i dziś.
W San Francisco możecie skorzystać z wielu wycieczek w okół Alcatraz jak i również obejmujących zwiedzanie wnętrza więzienia. Najciekawsza wydaje się chyba opcja zwiedzania nocnego, ponoć spotkać można tam wałęsające się duchy co poniektórych przestępców. Czy to prawda? Sprawdźcie sami!
San Francisco to również słynna China Town, w której powstał nie jeden sławny film. Wejście prowadzące do Chińskiej Dzielnicy, rozpoczyna się tuż za China Gate – prezencie jaki dzielnica otrzymała w 1970 roku od Tajwanu. Sama dzielnica sięga swoim istnieniem czasów gorączki złota, kiedy to liczna grupa emigrantów z Chin napływała do wybrzeży Kalifornii, kuszona widmem wielkiego zarobku.
Kolejnym wartym odwiedzenia miejscem jest Golden Gate Park, ten rozciągający się na 410 hektarach park powstał ponad sto lat temu. Znajdziemy tutaj egzotyczne rośliny, ogród japoński, pagody, ogród botaniczny a także spotkamy stado sympatycznych bizonów. Miejsce w sam raz na spokojny spacer. Nie zapuszczajcie się jednak w to miejsce po zmroku. Jego oblicze zmienia się dramatyczne wraz ze zniknięciem ostatnich promieni słońca. Teren ten staje terenem, staje się miejscem aktywności lokalnych dealerów narkotykowych.
Jedną z najciekawszych pozycji na liście San Francisco, zajmuje California Academy of Science. Odnajdziemy tutaj odtworzone warunki z niemal każdej strefy geograficznej świata, od mokradeł, przez rafy koralowe, lasy deszczowe przez królestwo pingwinów, na wybrzeżu Kalifornii skończywszy. Co więcej będziemy mogli podziwiać wspaniałe planetarium oraz zielony dach z blisko dwoma milionami rodzimych dla Kalifornii roślin.
W mieście znajdziemy również wiele ciekawych muzeów, jak np. Muzeum Sztuki Współczesnej (Museum of Modern Art), Legion of Honor – mieszczące sztukę pochodzącą z Europy w tym dzieła takich mistrzów jak Rubens, Rembrandt, Degas czy Monet, Asian Art Museum, Wells Fargo Museum – obejmującego ciekawe zbiory z czasów gorączki złota, Cable Car Museum – przedstawiające historię miejskich tramwajów, oraz wiele innych.
Droga do Squioia&Kings Canyon
San Francisco opuszczamy po trzech dniach pobytu i ruszamy przed siebie aby na własne oczy obejrzeć słynne amerykańskie sekwoje. Tuż po wyjeździe z San Francisco, Kalifornia pokazuje nam swoje odmienne oblicze, mijamy suche spieczone wzgórza sunąc po rozgrzanej autostradzie, przy temperaturze sięgającej czterdziestu stopnie. Im bliżej jesteśmy parku, tym bardziej zmienia się krajobraz. Z płaskiej i suchej patelni powoli wjeżdżamy w masyw Sierra Nevada. Teraz zaczyna kipieć zielenią a pnąca się powoli w górę droga wjeżdża w pachnący żywicą las.
To właśnie ten zapach będzie już na zawsze kojarzył nam się z Kalifornią. Gorące powietrze pachnące żywicą oraz niebieskie niemal granatowe niebo. Przystajemy, tuż przy drodze stoi …kojot. Stoi i łypie na nas spod oka, kiedy tylko zauważa, że opuszczamy szybę w samochodzie czmycha w porastającą pobocze gęstwinę.
Wjeżdżamy w granicę parku a przed nami pojawiają się pierwsze dostojne sekwoje. Jeżeli widzicie te drzewa po raz pierwszy to wrażenie jest nie do opisania. Możemy się spodziewać wielkości i dostojności tych olbrzymów, ale stając z nimi twarzą w twarz czujemy się niemal jak maleńkie nieważne mróweczki.
Jedną z największych sekwoi pod względem masy jest drzewo zwane Generałem Sherman. Drzewko to liczy sobie 84 metry wysokości, średnica jego pnia u podstawy wynosi 8 metrów, a szacunkowa waga to … 1200 ton, czyli mniej więcej tyle ile hektar polskiego lasu.
Nieco dalej znajdziemy wjazd do Królewskiego Kanionu. Wycieczka w to miejsce moze zając dobry dzień, ale my niestey nie mamy tyle czasu i musimy zadowolić się przystankiem w jednym z wielu punktów widokowych.
Droga do Yosemite
Z parku Sekwoi, kierujemy się prosto w kierunku Yosemite. Jest takie miejsce, z którego podziwaić możemy Yosemie w całej swej okazałośći Miejsce to zwane jest Glacier Point. Na miejsce dojeżdżamy wijącymi się w górę serpentynami, które blokoane są sporadycznie przez amerykańskie kampery. Amerykański kamper, jak wszytsko w Ameryce ma to do siebie, że jest duży. Jak duży? Ano czasem duży jak pokaźy autobus komunikacji miejskiej. Nie nie żartuję.
W końcu docieramy do końca drogi, gdzie na sporym parkingu zostawiamy samochód. Dochodzimy do krawędzi punktu widokowego i wydajemy głośne o WoW!
Przed nami rozpościera się widok na dolinę Yosemite i potężną skałę Half Doome. Park zapewnia nam wiele atrakcji, od wycieczki chociażby na wspomnianą wyżej Half Dome, przez w trasy widokowe wiodące w okolice słynnego wodospadu, po spokojne ścieżki w dolince Yosemite.
Tioga Pass
Następnego dnia przekroczyliśmy góry Sierra Nevada przełęczą Tioga Pass. Przejazd jest bajeczny, przemierzając potężne granitowe, wypolerowane przez lodowiec, szczyty możemy zatrzymać się w wielu punktach widokowych. Gdzieniegdzie ze skalnych szczelin wyrastają strzeliste sosny, w innych miejscach odnaleźć możemy górskie jeziora, a wszystko to pod granatowym Kalifornijskim słońcem. Przemierzając to trasę wspinamy się na ponad 3 tysiące metrów by po drugiej stronie pasma górskiego zjechać dwa tysiące metrów niżej.
Po drodze warto przystanąć w miejscu zwanym Ancient Bristlecone Pine Forest. Odnajdziemy tutaj jedne z najstarszych drzew świata. Sosny z gatunku Pinus longaeva, osiągają tutaj wiek blisko 5 tysięcy lat.
Mono Lake
Po drugiej stronie gór możemy odnaleźć jezioro Mono. Jezioro powstało ok 760 tys lat temu. Co ciekawe jest ono słone a jego wody są wysoko alkaliczne i hiperhalinowe. Na jego brzegu możemy podziwiać przedziwne formacje, których przedziwne kształty wyglądają na prawdę bajkowo wczesnym rankiem. Jeżeli uda się Wam znaleźć nocleg bezpośrednio nad jeziorem, to polecam wypożyczenie rankiem kajaka i popłynięcie po kryształowych lustrzanych wodach jeziora. To pustynne jezioro ma wyjątkowo wydajny ekosystem oparty na krewetkach solankowych, które żyją w jego wodach. Krewetki te stanowią główne źródło pokarmu dla dwóch milionów ptaków wędrownych, które co roku odwiedzają to miejsce.
My jednak nie mamy zbyt wiele czasu na delektowanie się przedziwnym krajobrazem jeziora Mono. Naszym kolejnym punktem jest Dolina Śmierci.
Dolina Śmierci
Powoli wjeżdżamy na spieczoną słońcem dolinę. Sam zjazd do Doliny Śmierci dostarcza nie lada emocji. Gdzieś tam przed nami w dole jak wstążka wije się wąska droga drgająca w rozżarzonym powietrzu. Choć jest dopiero dziewiąta rano temperatura zbliża się do 30 stopni, a przed nami zjazd w dół do pustynnego pieca
W końcu docieramy do granic parku. Stajemy na poboczu i udajemy się na spacer do pobliskiego kanionu. Jeżeli kiedykolwiek zastanawialiście się jak wygląda Mars, to wizyta w Dolinie Śmierci z pewnością to ułatwi, choć tam z pewnością będzie kilkadziesiąt stopni chłodniej.
Słońce praży niemiłosiernie a my zanurzamy się w przyjemnym cieniu Białego Kanionu. Jego ściany są wygładzone w takim stopniu, że przejeżdżając po nich dłonią mamy wrażenie, że dotykamy wygładzoną kamienną posadzkę. Patrząc z cienia na jego białe ściany mrużymy oczy. Poranne słońce wspina się powoli w górę
Czas wracać do samochodu. Kierujemy się ku widokowej drodze przebiegającej przez część parku zwaną Artists Palette. Znajdziemy tutaj przedziwne formacje skalne, których kolorowe warstwy wprawiają nas w osłupienie ( Być może dlatego, że jeszcze nie dotarliśmy do Utah).
Droga prowadząca przez ten teren jest jednokierunkowa. Przystajemy praktycznie za każdym zakrętem bo móc podziwiać przedziwne kształty i kolory skał.
Słońce staje wysoko nad naszymi głowami a temperatura powoli zaczyna piąć się w górę. Ze zdziwieniem patrzę jak tuż przed pierwszą osiąga 47 stopni.
Choć klimatyzacja w samochodzie ustawiona jest na najniższą wartość, czujemy jak żar wlewa się przez szyby do środka. A my jedziemy coraz niżej i niżej. Krajobraz zmienia się jak w kalejdoskopie. Kiedy wyjeżdżamy na główną drogę przed nami rozpościera się niemal filmowy plener. My, droga i żar lejący się z nieba.
W końcu dojeżdżamy do najniżej położonej części Doliny Śmierci a zarazem do najniżej położonego punktu w Ameryce Północnej. Jest nim Badwater Basin położona 86 metrów poniżej poziomu morza.
Co ciekawe w miejscu tym odbywa się coroczny Ultramaraton. Odbywa się on w lipcu każdego roku a jego trasa liczy 217 km. Zawodnicy biegną nieraz dwie doby bez przerwy w temperaturze przekraczającej nierzadko 55 stopni.
Późnym popołudniem wyjeżdżamy z doliny i kierujemy się w stronę pustynnego miasta rozpusty Las Vegas, ale o tym przeczytacie już w kolejnym poście.
C.D.N.
Opowieści z cyklu Jak Odkryliśmy Stany
avillfoto says:
Z przyjemnością przeczytałam i obejrzałam. Zainspirowałeś mnie.
Fantastyczne zdjęcia. Pozdrawiam 🙂
@nighthunter says:
Bardzo dziękuję! 🙂
Michal Skwierz says:
Dzień dobry a mógłby Pan udostępnić mapkę przejazdu? I np miejsca noclegow?
@nighthunter says:
Przepraszam za opóźnioną odpowiedź, jeżeli jeszcze aktualne to postaram się podesłać 🙂
Justynka says:
jestem ciekawa, ile dni zajęła ta podróż i gdzie nocowaliście?
@nighthunter says:
Podróż trwała nieco ponad 3 tyg, w sumie odwiedziliśmy Stany trzy razy i ciągle było mało :). Nocowaliśmy głównie w motelach w odległości ok 200-300km od atrakcji. Przy amerykańskich drogach dojazd zajmował nam ok 2-2.5h, a koszty przyzwoitego noclegu spadały znacznie w porównaniu z noclegami w okolicy różnych atrakcji. Jedynym wyjątkiem było Yellowstone, gdzie moim zdaniem nie ma sensu szukać niczego poza parkiem, a idealnym rozwiązaniem są parkowe domki (Trzeba zamawiać ze znacznym wyprzedzeniem)