Droga do Kanab
Z Page do Kanab można wybrać się w dwojaki sposób, trasą północną, czyli drogą 89, lub trasą południową czyli drogą 89A. Każda z nich jest, co tutaj dużo mówić, piękna. My wybraliśmy trasę południową, ponieważ zależało nam na odwiedzinach północnej części Wielkiego Kanionu. Droga ta wiedzie przez przepiękne i malownicze tereny, przy granicy regionu zwanego Vermilion Cliffs.
Niesamowity spokój i piękno tej jałowej, spieczonej słońcem ziemi jest nie do opisania. Sunąc powoli, niemal pustą drogą, zdajemy sobie sprawę z otaczającej nas przestrzeni. Nigdzie na świecie nie odczuliśmy tego tak bardzo jak w Stanach. Niemal nierealne krajobrazy przesuwają się przed naszymi oczyma jak klatki filmu o Dzikim Zachodzie.
Piętrzące się kolorowe skały, klify na które droga to wspina się to opada dostarczając za każdym razem innej perspektywy podkreślającej piękno tego dzikiego terenu. Gdzieś w oddali dostrzegamy kanion. Jego niemal pionowe krawędzie opadają w dół znikając w pustce. W końcu zbliżamy się i dostrzegamy, że na jego dnie płynie rzeka o niemal zielonym kolorze. To właśnie Kolorado.
Przejeżdżamy nad nią filigranowym stalowym mostem zwanym mostem Navajo (Navacho), wzniesionym na początku ubiegłego wieku i z każdym kilometrem zbliżamy się do drogi prowadzącej ku północnemu krańcowi Wielkiego Kanionu
Niedaleko miejscowości Jacobs Lake odnajdujemy drogę prowadzącą przez wyżynę Kaibab nad północną stronę Grand Canyon’u. Właściwie zwrot miejscowość może być nieco mylący. To mała osada składająca się z kilku domów. Droga wspina się coraz wyżej, a czerwona spieczona słońcem ziemia zaczyna ustępować bujnej trawie i sosnowym drzewom. Po kilkunastu kilometrach wjeżdżamy w pachnący igliwiem i żywicą sosnowy las. Ku naszemu zdziwieniu przy drodze dostrzegamy stado pasących się tutaj bizonów.
W końcu docieramy do North Rim. To miejsce jest zupełnie inne od części południowej. Położone ok 300 metrów wyżej niż część południowa, posiada swój specyficzny mikroklimat, który sprawia, że jest tutaj bardziej zielono. Bujny las porasta niemal każdy wolny skrawek terenu.
Docieramy do parkingu, nieco dalej znajduje się budynek Visitor Center, a nieco dalej stoją prześliczne drewniane chaty z bali, w których turyści mogą spędzić noc. Nocleg w chatkach możemy zamówić tutaj. Niestety nie tym razem, my musimy dotrzeć na noc do Moab. Wtedy właśnie narodził się pomysł na powrót na North Rim i nocleg w tym miejscu. Tak więc, jeżeli planujecie wizytę nad północną krawędzią, zostańcie tutaj koniecznie na noc, na prawdę warto!
North Rim różni się od strony południowej nie tylko przyrodą, nad tę część Wielkiego Kanionu dociera około 10% turystów. Choć jesteśmy tutaj w szczycie sezonu, w jednej z największych atrakcji tej części świata, czujemy się niemal jak na kameralnym przyjęciu. Nie ma tutaj tłoku, nie ma ścisku i jest po prostu pięknie.
Kolejną niespodzianką jest parkowa restauracja. To wspaniały drewniany budynek z przeszkloną ścianą, przez którą widać Wielki Kanion, wygląda to wręcz bajkowo! Co więcej serwowane tutaj steki smakują rewelacyjnie! Niestety nie jest to tani obiad. Z drugiej jednak strony, ile razy w życiu jemy obiad patrząc na mieniący się w promieniach popołudniowego słońca Wielki Kanion Kolorado?
Z mocnym postanowieniem powrotu wsiadamy w samochód i kierujemy się ku Kanab. Powoli zapada zmierzch. Na miejsce docieramy późną nocą.
Park Narodowy Zion
Miasto to jest świetnym punktem wypadowym do pobliskiego parku Zion. A Zion jest świetny. Co dokładnie możecie robić w Parku Narodowym Zion możecie przeczytać w poniższym poście.
Nas park zachwycił i jak to jeszcze wielokrotnie podczas naszej wizyty w Stanach miało miejsce, pojawiło się w nim mocne postanowienie powrotu. Czy to się uda? Zobaczymy. Wjeżdżając do parku dostrzegamy pierwsze kolorowe formacje skalne. To skamieniałe wydmy z rozpościerającej się tutaj przed milionami lat pustyni. Patrząc na nie możemy nawet prześledzić kierunek wiejącego tutaj w zamierzchłej przeszłości wiatru.
Przejazd przez Zion dostarcza nie lada wrażeń. Jeżeli macie trochę więcej czasu warto przeznaczyć na niego dwa trzy dni. Pierwszy dzień możecie spędzić na wędrówkach po wielu wspaniałych trasach. Dla odważnych, pozbawionych lęku wysokości polecam wspinaczkę na punkt zwany Angels Landing.
Na brak adrenaliny podczas wspinaczki na pewno nie będziecie narzekać! Kolejną świetną wycieczką może być spacer przez Narrows. W zależności od determinacji możemy przejść kilkaset metrów bądź też kilka kilometrów. Dla wytrwałych, podpowiem, że prawdziwe piękno tego miejsca ukryte jest na samym końcu trasy! Na czym polega wyjątkowość tego szlaku. Ano na tym, że będziemy go pokonywać brodząc po kolana w lodowatej wodzie, co przy temperaturze powietrza dochodzącej do 40 stopni w zasadzie nie brzmi tak źle. A przynajmniej na początku spaceru. Bardzo ciekawym miejscem będzie również północna część Kanionu (wjazd z I 15), w której spokojnie można spędzić cały dzień.
My w planach mamy jednak wizytę w kolejnym niezapomnianym parku tego rejonu. Jest nim Bryce Canyon. Niestety jak to w sezonie bywa, wszystkie możliwe miejsca noclegowe w obrębie kanionu i jego okolicy są już pełne. Aby być jak najbliżej wjazdu decydujemy się na nocleg w małej miejscowości Panguitch. Jak się później okazało był to strzał w dziesiątkę. Miejscowość ta znajduje się na lekkim odludziu, dzięki czemu możemy znaleźć tutaj bardzo fajny nocleg za bardzo dobre pieniądze. Do tego przejazd drogą 89 na prowadzącą na północ również dostarczył nam nie lada atrakcji. Tak więc późnym popołudniem po odwiedzinach parku Zion, skierowaliśmy się na północ wprost do Panguitch.
Park Narodowy Bryce Canyon
Powoli zbliżał się wieczór, a za oknem przewijał się krajobraz jak z filmu. Porośnięta soczystą trawą wyżyna zdawała próbować wdrapać na stoki pobliskich gór. Gdzie nie gdzie mijaliśmy puste chaty, gdzie indziej naszym oczom ukazywały się ściany kolorowych skał.
Wczesnym rankiem wyjeżdżamy kierując się wprost do Bryce Canyon National Park. Przeznaczyć na ten park dzień to tak jak spróbować zwiedzić Nowy Jork w godzinę. Ilość wspaniałych tras, niesamowita przyroda, kolory i różnorodność sprawią, że będzie nam bardzo ciężko zdecydować się na odpowiednią trasę. Pobieżny przejazd parkową drogą pozwoli nam jednak na zorientowanie się, co i gdzie możemy zwiedzić.
My suniemy powoli przed siebie przystając w punktach widokowych, z których roztacza się spektakularny widok na występujące w tym miejscu formacje skalne. Z daleka kolorowe iglice zdają się być niezbyt duże, kiedy jednak przyjrzymy się im nieco lepiej, ba odnajdziemy w końcu wąskie ścieżki prowadzące pomiędzy ich masywnymi sylwetkami, szybko okaże się w jak dużym byliśmy błędzie. Ludzie w tej skali wyglądają jak małe czarne punkciki poruszające się nieraz gęsiego wśród ‘lasu’ czerwono-żółtych szpikulców. Po kilku godzinach docieramy do końca parkowej drogi to punkt zwany punktem Wschodzącego Słońca. Patrzymy przez chwilę na otaczającą nas przyrodę i powoli ruszamy w kierunku powrotnym.
Gdzieś mniej więcej w połowie trasy przystajemy aby przejść się jednym z parkowych szlaków. Trasa wiedzie w dół. Coraz głębiej i głębiej zanurzamy się w ciemny kanion.
Co w zasadzie jest błogosławieństwem przy panującym skwarze. Trasa naszego marszu wiedzie przez kaniony, półki skalne a każda z nich mieni się niesamowitymi kolorami od blado różowego po ciemno czerwony. Tuż przed wieczorem, na niebie pojawiają się pierwsze chmury a kilkanaście minut później słyszymy pierwszy grzmot. Sierpień to miesiąc monsunów. Planując wizytę na Wyżynie Kolorado w tym terminie powinniśmy przywyknąć do spektakularnych burz przetaczających się praktycznie każdym popołudniem.
Trasa w Kanionie szybko pokrywa się czerwonym strumieniem. Woda wypłukująca kolorową skałę zabarwia się na niesamowity czerwony kolor ściekając w dół wartkimi strumieniami. W końcu udaje nam się dostać do samochodu i skierować ku parkowemu wyjściu.
Dzisiaj na noc zatrzymujemy się w miejscowości Escalante, położonej na jednej z najpiękniejszych tras tego rejonu sławnej Hwy12.
Droga 12
Co może być ciekawego w zwykłej drodze? Otóż droga 12 to nie byle jaka droga wiedzie bowiem przez jeden z najpiękniejszych regionów Utah, a to do czegoś zobowiązuje. Droga ta wspina się na wysokość ponad 2.5 tys metrów nad poziom morza, miejscami prowadząc przez bujne lasy, by nagle prowadzić nas w dół ku rozgrzanym słońcem pustkowiom.
Jeżeli macie możliwość spędzenia jednego dnia w Escalante, możecie wybrać się do pobliskiego Zebra Canyon. Nie ma o nim zbyt wielu informacji w przewodnikach więc zapytajcie o dojazd miejscowych. Miejsce to jest na prawdę świetne!
Nasz motelik jak wiele w tym regionie nie wyróżnia się praktycznie niczym, ot prosto urządzone pokoje do, których wchodzimy prosto z samochodu,a w małej recepcji na tarasie możemy zjeść amerykańską wersję śniadania. Tosty, masa jajeczna z metra i nieśmiertelny serek filadelfia. Przy odrobinie szczęścia w niektórych na śniadanie możemy załapać się na prefabrykowane omlety, bądź też jajka na bardzo-twardo. Na szczęście nie jest to wielkim problemem, bo w kraju takim jak Stany na każdym niemal kroku możemy odnaleźć świetne knajpki. My szukaliśmy tych meksykańskich i jeżeli nawet knajpka przypominała rozpadający się barak, lecz w okół niej stało kilkanaście samochodów ‘lokalasów’, był dla nas jasny sygnał, że miejsce to jest warte zatrzymania.
Czasem takie miejsca, położone kompletnie na odludziu, które na pierwszy rzut oka wyglądają kompletnie nieciekawie szybko okazują się prawdziwymi perełkami. W jednej z nich. siedząc na drewnianym skrzypiącym tarasie, zobaczyliśmy na przykład pijącego słodką wodę kolibra, których w tym rejonie jest nie mało!
Nasza droga wiedzie do małej miejscowości Torrey położonej tuż przy parku narodowym Capitol Reef. Nieco wcześniej miniemy jednak inną zwaną Boulder. Jeżeli dysponujemy dniem czasu i samochodem z napędem 4×4 będzie to świetne miejsce aby zboczyć nieco z trasy i przejechać się terenową trasą zwaną Burr Trail.
Droga jest świetna, a zwłaszcza jej początek – uprzedzam nie dla osób z lękiem wysokości – Trasa ta zjeżdża dosłownie do Parku Narodowego Capitol Reef wijącą się wąską szutrową drogą dostarczając zarówno wspaniałych widoków jak i emocji. Jeżeli nie jesteście pewni czy chcecie pokonywać ten odcinek trasy, możecie wybrać się również na wycieczkę od północnej strony jadąc parkową drogą na południe.
Inną opcją zwiedzania Parku Capitol Reef jest wizyta w jego północnej części zwanej The Cathedral Valley District, gdzie terenową trasą możemy dojechać do jednostek zwanych świątynią Księżyca i świątynią Słońca. Przed wycieczką sprawdźcie w Visitor Center poziom wody w strumieniu, przez który należy przeprawić się samochodem. Brzmi to może nieco straszne ale dla samochodów z napędem 4×4 wjazd ten nie będzie stanowił problemu przy niskim stanie wody.
Na noc zostajemy w miejscowości Torrey, by rano przejeżdżając przez Capitol Reef i Goblins Valley dotrzeć do miejscowości Moab. Mekki zwiedzających Arches i Canyonlands National Parks.
Droga do Moab
Wczesnym rankiem zaraz po śniadaniu ruszamy do Capitol Reef. Droga wiedzie w zasadzie przez środek parku, lub jak kto woli dzieli go na część północną i południową. Mijajac Visitor Center po lewej stronie drogi odnajdziemy miejsce zwane Fruita Orchard. Ogród ten został założony przez pierwszych osadników przybywających ze wschodu Stanów w te rejony. Jeżeli na miejscu zastaniemy informację o możliwości zrywania owoców nie wahajmy się ani chwili, jesteśmy bowiem wtedy uprawnieni do skorzystania z dobrodziejstwo tego miejsca.
Jeżeli wybieramy się na wycieczkę po północnej części parku zwróćmy uwagę na wjazd znajdujący się w tej okolicy, prowadzi on bowiem do tej właśnie części parku. Jednakże możemy znaleźć tutaj coś jeszcze. Zatrzymując się nieco wcześniej już z drogi możemy dostrzec wspaniałe rysunki naskalne wykonane przez pradawnych mieszkańców tych terenów. Tak na prawdę możemy tylko przypuszczać ile mają lat. W pobliskim Parku Narodowym w jednostce zwanej Horseshoe Canyon znajdują się również bardzo ciekawe malowidła. W miejscu tym odnaleziono również figurki i pozostałości ludzkich osiedli. Dzięki datowaniu resztek organicznych wiek znalezisk oszacowano ich 9000 – 11000 tysięcy lat.
Mijając Capitol Reef wjeżdżamy w niemal księżycowy krajobraz. Czerwona barwa skał jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znika ze skał a zastępują ją wszelkie odcienie grafitowej szarości. Sytuacja ta nie trwa jednak długo bo zbliżamy się właśnie do Parku Stanowego Doliny Goblinów.
Dolina Goblinów
Co gobliny robią w Utah. Gobliny przycupnęły sobie właśnie w tej dolinie a z braku czegoś lepszego do roboty po prostu skamieniały! Zresztą zobaczcie sami.
W parku tym znajdziemy przedziwne formacje skalne przypominające, małe kucające stworki o wielkich głowach i wyłupiastych oczach. No dobra, trzeba nieco wysilić wyobraźnię, ale żeby było jasne nie zbyt wiele, bo kiedy tylko zdamy sobie sprawę, z tego, że patrzymy na pierwszego goblina, z rozpoznaniem innych nie będziemy mieli większego problemu!
Słońce praży niemiłosiernie, jest kilka minut po południu, wiatr z niewiadomych przyczyn przestał wiać a powietrze wydaje się drżeć od tej dawki promieni słonecznych. Przechodzimy się po parku spoglądając na otaczające nas skały ale po krótkim marszu, zawracamy do samochodu. Naszym celem jest Park Narodowy Arches.
Ruszamy dalej przed siebie, spoglądam na termometr a tam temperatura właśnie zaczyna dochodzić do 45 stopni.
Park Narodowy Arches
Późnym popołudniem docieramy do motelu. Zanosimy nasze rzeczy do pokoju i szybko ruszamy dalej w kierunku parku. Jest godzina 18:00 i upał powoli odpuszcza, właśnie spadło do 38 stopni. O upale zapominamy jednak bardzo szybko, kiedy przed naszymi oczami pojawiać zaczynają się pierwsze formacje. Nie wiem czy coś jest w stanie przygotować nas na to co tutaj zobaczymy.
Byliśmy przekonani, że widzieliśmy już prawie wszystkie możliwe formy kolorowych formacji skalnych, przyszłość miała pokazać, jak bardzo się myliliśmy. Tuż przy wjeździe witają nas potężne skalne grzebienie.
Lecz nasza droga wiedzie dalej w głąb parku, na szlak prowadzący do skalnego łuku zwanego Delicate Arch. Podejście nie jest może zbyt wymagające. Na twardym piaskowcu po którego grzbiecie pniemy się do góry, buty praktycznie się nie ślizgają. Mamy wrażenie, że powierzchnia jest szorstka prawie jak papier ścierny. Jednak w przy takiej temperaturze wejście daje nam się lekko we znaki. W końcu docieramy na szczyt a tak czeka na nas ostatni odcinek drogi.
Idąc powoli skalną półką podziwiamy otaczające nas widoki. W końcu po około 45 minutach wędrówki docieramy do końca trasy. Wychodząc zza zakrętu wydajemy tylko ciche O WOW!
Przed nami rozpościera się widok na skalny amfiteatr na którym wznosi się symbol południowego-zachodu Delicate Arch.Jego widok robi na prawdę piorunujące wrażenie, ponieważ łuk jest ogromny.
Dopiero jednak stając pod nim w pełni zdajemy sobie sprawę z tego jakich jest rozmiarów. W miejscu tym spędzamy dobrą godzinę podziwiając to cudo przyrody. W parku znajdziemy wiele takich miejsc, więc nie warto tutaj się spieszyć.
Co my niestety właśnie robimy! Jako, że powoli w parku zapada zmierzch, kierujemy się ku naszemu motelowi by spędzić w nim noc.
Ranek wita nas granatowym niebem i lejącym się z niego żarem, a przed nami wizyta w kolejnym parku i kolejnej prawdziwej perełce tego regionu. Jeżeli chcieli byście dowiedzieć się więcej o Arches zapraszam do przeczytania poniższego artykułu.
Park Narodowy Canyonlands
Jeżeli wydaje się Wam, że Grand Canyon robi wrażenie to zapewniam Was, że nie widzieliście Parku Narodowego Canyonlands. Może miejsce to nie jest tak gigantyczne jak Wielki Kanion ale pięknem w niczym mu nie ustępuje, ba powiedział bym, że miejscami widoki są nawet ciekawsze.
Co ciekawe park ten to nie tylko kaniony, znajduje się w nim bodajże jeden z najczęściej fotografowanych łuków skalnych Mesa Arch. Aby wykonać na prawdę fajne zdjęcie trzeba pojawić się tutaj albo w okresie jesiennym/wiosennym albo w lecie wstać baaardzo wcześnie.
Na czym polega fenomen tego miejsca? Otóż wstające co rano słońce pojawia się z tej perspektywy tak nisko nad horyzontem, że jego promienie oświetlają skalny łuk od spodu, sprawiając że wygląda on po prostu rewelacyjnie. Ja również miałem takie plany, niestety o trzeciej nad ranem obudziłem się lekko zdezorientowany. Dotarło do mnie, że po 2.5h snu to zdjęcie nie jest aż tak istotne i w zasadzie będzie go można zrobić kiedyś tam w przyszłości, chociaż … może warto by jednak zwlec się z łóżka i spróbować … po czym zasnąłem.
Na szczęście jeżeli nie odwiedzimy tego miejsca tuż po wschodzie słońca nie oznaczać to będzie końca świata. Łuk wygląda w późniejszych godzinach równie dobrze, może nie aż tak rewelacyjnie ale nam się podobał :).
Jedziemy dalej w głąb parku. Droga parkowa wijąca się przez ten teren wiedzie nas do licznych punktów widokowych, a jest na co patrzeć.
Jeżeli lubicie terenowe zjazdy to możecie pokusić się o zjazd na znacznie niższy poziom parku, terenową drogą prowadzącą po skalnej grani. Adrenalina murowana! Park składa się jeszcze z dwóch jednostek, pierwsza zwana The Maze czyli labirynt, dostępna jest tylko samochodami z napędem 4×4. Warto wybrać się tutaj na kilka dni i poczuć się jak na prawdziwym dzikim zachodzie. Jeżeli interesujcie się nieco historią Dzikiego Zachodu właśnie, wiedzcie, ze w tych rejonach ukrywały się takie postacie jak Butch Cassidy i the Sundance Kid!
Kolejnym interesującym miejscem jest Horseshoe Canyon, o którym pisałem już wcześniej.
Tutaj na razie kończymy naszą przygodę, część dalsza opowieści o Południowym Zachodzie, już w następnym poście, a tam odkrywać będziemy kolejne perły tego regionu! Zapraszam do lektury!
C.D.N.
Opowieści z cyklu Jak Odkryliśmy Stany